Albumem "Atom Heart Mother" grupa Pink Floyd wkroczyła w najbardziej dla siebie udaną dekadę lat siedemdziesiątych. Wraz z końcem lat 60. przejęła miano najważniejszego zespołu rockowego od Beatlesów, którzy albumem "Let It Be" (1970) pożegnali się z publicznością. Wszyscy kojarzą chyba tę niby zwykłą, a jednak na wskroś oryginalną okładkę "Atom Heart Mother": krowa na tle nieba i trawy - niezwykle sugestywne zestawienie barw stonowanej zieleni, jasnoniebieskiego nieba oraz dwóch przeciwności - bieli i czerni. Przenosząc pewne kolorystyczne skojarzenia na muzykę, zauważymy lekkość, wdzięk odpowiadające barwom pastelowym w trzech tzw. zwykłych piosenkach: "If" Watersa (piękny tekst), "Summer' 68" Wrighta i chyba najbardziej udanej "Fat Old Sun" Gilmoura. Kontrastami urzeka zaś bezsprzecznie najważniejsza kompozycja na tej płycie, tytułowa suita "Atom Heart Mother". Utwór tak wspaniały, że najbardziej uznanym znawcom i miłośnikom muzyki rockowej brakuje słów na jego opisanie. Oto jak pisał o tym dziele ś.p. Tomasz Beksiński na łamach "Tylko Rocka": "Nie umiem opisać tego utworu. Jestem na to za mały(...) Dla mnie w "Atom..." przez 23 minuty i 30 sekund dzieje się więcej niż w całej muzyce świata". Cóż aż tak niezwykłego jest w tej kompozycji? No właśnie, sam słuchałem jej dobre kilkadziesiąt razy, za każdym razem chłonąc każdy dźwięk z zachwytem i nie potrafiąc wdawać się w jakiekolwiek głębokie analizy. Ta muzyka zniewala i oczarowuje. Mnóstwo pięknych melodii, niezliczona ilość epizodów pozornie bez znaczenia, powracający kilkakrotnie podniosły motyw przewodni (nagrany z towarzyszeniem orkiestry instrumentów dętych), no i przede wszystkim niesamowity, niepokojący, kosmiczny klimat.